Korzystając z tak pięknej pogody i obezwładniającego słońca wyciągnęłam mój rower spod wiaty by oddać się największej przyjemności jaką jest wiatr we włosach targanych na leśnych i polnych ścieżkach.
Skierowałam się wprost do parku hrabiego założonego w stylu angielskim. Park ten pozostał dziki do dziś i to cud że nadal jest ukryty przed wzrokiem setek ludzi. Przecinają go rozliczne zabytkowe rowy melioracyjne, tu i ówdzie napotykam małe oczka wodne i piękną rzeczkę, która daje życie wielu zwierzętom. Jadąc rowerem jestem pewna, że nie ma tu nikogo. Nad głową szumią mi stare dęby i zabójczo pachnie czeremcha. Czy to nie ciekawe, że czeremcha zwana jest u mnie na wsi pocipa? Zwalniam się by dobrze się jej przyjrzeć. Pocipa, pocipa…. Białe kwiaty zebrane w grona bardziej przypominają falliczny kształt. Skąd te porównanie? Zagadka nie do rozwiązania, no chyba, że zbiorę się na odwagę i popytam najstarszych we wsi.
Z rozmyślań o sanoodpornych przedmiotach wyrwało mnie wrażenie, że mój rumak na dwóch kółkach sprawia wrażenie zaniepokojonego. Wzmogłam czujność. Coś było nie tak. Chciałam przyhamować by dokładniej przyjrzeć się rowerowi lecz nie znalazłam hamulców w miejscu w którym zawsze się znajdowały. Osłupiała zaryłam nogami tracąc prędkość i ze zdziwieniem stwierdziłam że owszem hamulce są ale po wewnętrznej stronie kierownicy.
Jak można było przewidzieć jechałam z kierownicą odwróconą o 180 stopni. Pobłogosławiłam w duchu sanoodporny rower, który jeździł bez względu na kierunek wywiniętej kierownicy i skierowałam się w stronę stawów.
Nie minęły minuty jak z za zakrętu wyłoniły się dwa piękne osiodłane i przerażone rumaki. Jeźdźców nie było a konie pędziły wprost na mnie. Uskoczyłam do rowu śledząc je wzrokiem, aż upewniłam się pędzą w stronę stadniny. Jeźdźcy musieli zostać zrzuceni . Z bijącym sercem uświadomiłam sobie, że sama będę musiała ich szukać.Ale gdzie? Teren jest ogromny a w pobliżu nie ma nikogo do pomocy. Przed oczami przemknęły mi wizje połamanych rąk i nóg.
Poczułam ulgę. Jeźdźcy też kiedy dowiedzieli się , że konie wróciły do stadniny.
Świat od razu mi pojaśniał i znów lekkość wróciła do serca. Żadnej krwi, żadnych kości na wierzchu tylko śpiew ptaków, słonko i czasem pojękiwanie potłuczonego jeźdźca.
hihihi...taa,więc przyznam się od razu!!!myślałam,że jeźdźcy gdzieś sobie polegują tetate..pod jakowąś popipą:))))))a ty ich tam nakryjesz!!!!POzdrawiam:))
OdpowiedzUsuńNo i jestem u Ciebie.
OdpowiedzUsuńBuziaki
Kasia
ha ha ale bym się uśmiała jakbym zamiast poturbowańców znalazła pod tą pocipą polegującą parę dżokejów :))
OdpowiedzUsuńale historyjka , oczami wyobrażni widziałam ciebie w akcji ....:))) pozdrawiam z daleka
OdpowiedzUsuńOj Ty to chyba masz magnes na przygody:)))))ale opowiedziane z taką swadą,że mimo grozy się uśmiałam:)))
OdpowiedzUsuńZajrzałam po dłuższej nieobecności, prawdę mówiąc bez większej nadziei, lecz to Twojej historii byłam ciekawa w środku nocy. Dziękuję Ci więc, że mogłam przeczytać - zobaczyć Twój park, poczuć czeremchę i zatęsknić za lasem - choć rozstałam się z nim kilka godzin temu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię serdecznie
Adrianna